Zimowa opowieść

/ 9 komentarzy / 2 zdjęć


W wigilijny wieczór zwierzęta mówią ludzkim głosem, czy aby tylko?

Jutro wigilia. Jestem z siebie bardzo zadowolony. Wykonałem wszystkie przydzielone mi przez małżonkę prace wyjątkowo sprawnie. Zielona księżniczka pachnąca lasem pyszni się na środku pokoju bogactwem ozdób świątecznych, wszystkie drażniące smakiem mięska czekają w lodówce, pomocnik trawienia mrozi się w zamrażalniku, a sprawiony świąteczny karpik nabiera smaku w przyprawach. Cóż, zaczyna się kilkudniowe słodkie nieróbstwo i obżarstwo, tak szykanowane przez dietetyków i lekarzy. Wygodnie wyciągam się w fotelu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Właśnie sięgam po program TV i pilota zastanawiając się czy po raz setny w ramach abonamentu znów obejrzę kłótliwych Pawlaka i Kargula oraz urwisa Kevina, gdy dzwoni telefon. „Słuchaj stary, co jutro robisz?”- słyszę głos Wieśka, mojego kumpla od wędki i świetnego fotografa. Znacie to? Jasne!

Tak zaczynają się prawie wszystkie wędkarskie przygody. Tak jest i tym razem. Gdy Wiesiek dowiaduje się, że „nic”, natychmiast wpada w euforię. „Nie masz pojęcia, jakie łowisko odkryłem!!! Nikt go nie zna, okonie jak wieloryby, auteczkiem „spacerkiem” pół godziny. Dojeżdżamy pod samiutkie jezioro, a do miejscóweczki, ot, raptem pięćdziesiąt metrów. Jedzie z nami twój przyjaciel Zbyszek. Będę jutro o piątej.” – kusi i zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, już odłożył słuchawkę. Piąta rano, żeby dojechać na łowisko odległe o pół godzinki? Czuję, że coś tu jest nie tak! Chciałbym dowiedzieć się jeszcze kilku rzeczy, ale jego telefon albo dziwnie milczy, albo jest zajęty. Trudno! Wigilia. Jestem gotowy na kwadrans przed ich przyjazdem. Jest jeszcze ciemno. Dopijam kawę i cichutko wychodzę przed dom. Dwa ostre światła po minucie tną ciemność. Są. Ruszamy.

Małe pół godzinki jazdy rozrasta się do prawie dwóch godzin. W końcu dojeżdżamy, ale jakoś nie widzę… jeziora. „Gdzie to jezioro?”- pytam rozdrażniony Wieśka.” „Za tym lasem”- odpowiada jakby nigdy nic. Zgrzytam zębami. Las jest taki na 20 minut dobrego marszu. W końcu widzę jezioro. Jestem już mocno zgrzany. I tu okazuje się, że „Wieśkowe, pięćdziesiąt metrów” do miejscówki, to bite pół kilometra! Wchodzimy na lód. Chrup, chlap, chrup, chlap. Przymroziło, odpuściło, przymroziło i powstał koszmar wędkarza podlodowego, czyli na wierzchu cienki lód, potem warstwa wody i dopiero lód właściwy. Nogi zapadają się z trzaskiem. Zęby dzwonią. Co chwila tracę kalosz i skarpetę przy próbie uwolnienia z pułapki nogi. Siedzisko zaczepia się płozami o wybite przeze mnie dziury i albo chce mi wyrwać ramię, albo leży wywrócone. Dwa młode „szakale”, z którymi przyjechałem, są już daleko w przodzie. I dobrze, bo tego, co mnie tu dowlekł na ryby, ukatrupiłbym świdrem do lodu. Kilka kroków, kalosz, skarpeta, siedzisko i tak w kółko. Okonie pode mną obserwując mnie mają niezły ubaw. Gdy dowlekłem się na Golgotę, mało przy tym nie wyzionąłem ducha.

„Co tak długo?”- zapytał z uśmiechem Zbyszek. „My już mamy kilka okoni”. Pewnie, jak bym siłę miał coś wykrztusić, to powiedziałbym mu gdzie mam ich, te okonki i tę całą wyprawę. Ale nie miałem. Mija dobre kilka minut zanim odzyskałem siły. Malinowa herbata bardzo mi pomogła, którą dyskretnie podstawił mi Wiesiek. Pokazuje się słońce. Rozlewający się błękit wymywa z nieba szarość chmur, które jeszcze rozpaczliwie czepiają się koron drzew na horyzoncie. Od razu robi się weselej. Pomału wraca mi humor. Chłopaki od czasu do czasu skubią nieduże okonki. Wyciągam ciężkie dłuto, gdyż świder przy takim poprzerastanym lodzie, często się klinuje w otworze, przez co jest mało przydatny. Łup, łup w pryskających kryształkach słońce rozszczepia kolory. To już nie jest brutalne walenie żelazem w lód, ale subtelna obróbka brylantu, aby mógł on swoim pięknem wypełnić przestrzeń wokół. Wykuwam kilka otworów i podrzucam w nie kilka kulek gliny z ochotką.

Ciemna głębia przerębli niezwykle ostro kontrastuje z nasłonecznioną bielą wokół. Pode mną kilka metrów tajemniczej wody. Opuszczam mormysz to w jeden, to w drugi otwór na grzebień postrzępionego dna. Dobre miejsce! Po kilku minutach kwoczek puknął w dół i za chwilę mam w dłoni pierwszego okonia, a raczej okonka. Za chwilę łowię następnego.

Zabawa z nimi trwa kilka godzin. Od czasu do czasu wtrąca się przyzwoita płotka. Oczywiście Wieśkowe „okonie jak wieloryby” to kolejny mit, lub są w innej części jeziora. Mija trzynasta. Jeszcze kwadransik i do domu. „Wiecie, co chłopaki, dzisiaj Wigilia, a żaden ze złowionych okoni nie wygarnął nam, co o nas myśli.” „Nie mów jeszcze hop”- z uśmiechem odpowiada mi Zbyszek. Jakby tą wypowiedzią sprowokował wydarzenie, które po minucie nastąpiło.

Zaciąłem kolejną rybkę i szybko ją holowałem. Pomyślałem w duchu, że to już ostatnia dzisiejszego dnia. Gdy była jakieś dwa metry pod otworem, nagle poczułem potężny opór, a potem kompletny luz. „Wiecie stało się coś dziwnego…” – krzyknąłem do kolegów, ale nim zdążyłem dokończyć zdanie, z przerębla w którym łowiłem z impetem wyskoczył… szczupak. Miał ponad kilogram. Wywinął w powietrzu kozła, walnął mnie ogonem w twarz, po czym z powrotem wpadł do jeziora. Osłupiałem, odruchowo wycierając śluz z policzka! Wiesiek zamarł z aparatem w ręku, a Zbyszek wyszeptał tylko - „ale numer!” Mija dobra chwila, zanim zaczynamy jednocześnie śmiać się i komentować to niesamowite zdarzenie. Cieszę się, że Wieśka zawiódł refleks i nie zdążył zrobić zdjęć, jak ryba dała mi po twarzy, bo pewnie moją nieogoloną gębę obitą przez szczupaka obejrzałoby pół świata na facebooku i you tube. Na koniec chłopcy doszli do wspólnej konkluzji. „Wigilia. Widać ryby uznały, że opieprzyć cię, to za mało.”

PS. Gdy zbieraliśmy się do odejścia, zauważyłem na śniegu okonka. Jego postrzępiona skórka nosiła ślady używania przez szczupacze zęby. Rybka nie straciła jednak nic na zadziorności. Podskakiwała i bojowo stroszyła płetwę grzbietową. Kiedy odpływała, olśniło mnie, co spowodowało to dziwne wydarzenie. Wy już też się domyślacie?

 


4.4
Oceń
(19 głosów)

 

Zimowa opowieść - opinie i komentarze

w6i6e6w6i6e6
0
Ciekawe czy w tym roku będzie lód dłużej niż chwilę... (2015-12-01 10:03)
darek300darek300
0
Fajne opowiadanie, super się czytało*****! Pewnie w holowanego okonia uderzył szczupły... Też mi się marzy w końcu normalna zima z bezpiecznym lodem!:) (2015-12-01 11:44)
rysiek38rysiek38
+4
***** Cuda się zdarzaja i to właśnie nam wędkarzom ,często wydaja się być wręcz nieprawdopodobne ale są i to w wędkarstwie jest najpiękniejsze . Czasem ten ostatni rzut , ostatnia minuta gdy już się pakujesz i - (2015-12-01 23:44)
SithSith
-1
Bardzo dobre opowiadanko *****. Mam tylko jedno pytanie, gdzie ta przyjemność w przemarznięciu? W życiu, nikt mnie nie namówi na wędkowanie z lodu. Gdy temperatura spada do 0' moje wędziska zapadają w sen zimowy, a kołowrotki idą do serwisu na przegląd i konserwację. Rybki niech odpoczywają w spokoju, będę je ścigał jak się ociepli. Jedynym moim zimowym wędkowaniem jest co najwyżej dwu- trzydniowa wyprawa na styczniowe trocie, ale to też zależy od aury, jestem ciepłolubnym hipopotamem. (2015-12-02 07:36)
darek300darek300
0
Kolego Sith jeśli tego nie czujesz, to nie zrozumiesz piękna wędkarstwa podlodowego-może i dobrze przecież nikt nie namawia:) (2015-12-02 14:45)
daru66daru66
0
No też na łódek liczę tej zimy i na pewno więcej niż tamtego roku (2015-12-03 16:55)
damiangrzeskowiakdamiangrzeskowiak
0
czekamy na lod (2015-12-03 21:57)
rysiek38rysiek38
+5
Zeszłoroczna zima nie dala pola do popisu "podlodowcom" sam osobiście jestem ciepłolubny alę marzę by choc troszkę przymrozilo konkretnie by przynajmniej kilka wypadzikow lodowych zaliczyć (2015-12-03 23:13)
jacek-polaczykjacek-polaczyk
0
W okolicy Poznania brak lodu. (2016-01-14 15:21)

skomentuj ten artykuł