Nieznana Szwecja

/ 7 komentarzy / 7 zdjęć


Miałem ten wpis zrobić w czerwcu po powrocie ze Szwedzkiej eskapady, jednak stałem się ostatnio dość leniwym człowiekiem i nie mogłem się zmobilizować. Dzisiaj jestem trzy dni po powrocie z drugiego tegorocznego wypadu na północ, wypadu który był zdecydowanie odmienny od dotychczasowych siedmiu wypraw i kategorycznie zmienił moje podejście do przyszłych wyjazdów na północ. W czerwcu tego roku stuknął nam 7 wyjazd do Szwecji. Od czterech lat jeździmy, planujemy wyjazdy w tym samym składzie, choć nie zawsze – z różnych względów – wszyscy razem mogliśmy pojechać. Tegoroczny czerwcowy wędkarski urlop był pierwszym w którym powtórzyliśmy wypad w miejsce już wcześniej przez nas sprawdzone. Pomimo tak wielu skandynawskich łowisk i tak bogatej oferty wszelkich biur turystyki wędkarskiej drugi raz z rzędu zdecydowaliśmy się na wyjazd na szkiery Św. Anny. Powodów takiej decyzji było kilka, jednak głównym czynnikiem który zaważył nad takim wyborem był chyba jednak fakt niedosytu jaki pozostał po łowach w 2010 roku. Łowach udanych, ale takich które uświadomiły nam jak wiele możliwości kryją w sobie te wody, jak wiele jest pięknych ryb oraz jak wiele jest miejsc na obłowienie których zabrakło nam po prostu czasu. Sami wiecie, że tydzień na tak ogromnym, nowym łowisku to zdecydowanie za mało. Niestety tegorocznego wyjazdu na Św. Annę nie mogliśmy zaliczyć do lepszego od poprzedniego – niedosyt nie został zaspokojony, oczywiście jest to zupełnie inna bajka i nie można porównywać tego do łowienia w Polsce, jednak jak na Szwedzkie warunki oraz zasoby tych szkierów nie można powiedzieć żebyśmy połowili. Przecież pojedyncze okonie ledwo przekraczające 30cm, szczupaki do 85 – nie powalają. Jedynie sandacze nie zawiodły. Nie było ich może jakoś wyjątkowo dużo, ale brały ryby ładne: 66, 76, 77, 79, 81 oraz kilka mniejszych. Zresztą obecność sandaczy w tych wodach oraz chęć ich wytropienia również były jednym z czynników dla których Św. Annę powtórzyliśmy. W drodze powrotnej na promie spotkaliśmy sporo „znajomych” kolegów o kiju, zarówno „sławy” naszego wędkarstwa jak i naszych forumowych kolegów z wedkuje.pl. Byliśmy zgodni – w całej Szwecji było słabo, ryby nie żerowały, były chimeryczne, woda za ciepła. Niestety wszyscy zostaliśmy pokonani przez pogodę – po raz kolejny. Jednak nie to było w tym wszystkim najważniejsze, dzięki spotkaniu przy piwku z Pawłem Mireckim zostaliśmy zaszczepieni chęcią samodzielnego wyjazdu w nieznane. Bez biura podróży, z własną łódką na nieznaną – nieprzełowioną wodę. Wszyscy bowiem zgodnie doszliśmy do wniosku, że to już nie jest ta Szwecja co kiedyś, ryb jakby co raz mniej a Polaków znacznie więcej. Dało nam to do myślenia, trzeba znaleźć coś dziewiczego i sprawdzić samodzielnie na jesieni. Słowo się rzekło…od razu po wyjeździe zaczęło się szperanie w Internecie w poszukiwaniu kwater i domków. Jeden z nas już był w trakcie sprowadzania łodzi z USA, także sprawa jednej łódki była rozwiązana. Ilość dostępnych obiektów przerosła nasze najśmielsze oczekiwania, wybrać z pośród kilku tysięcy domków nie było łatwo. Udało się wyselekcjonować kilkanaście w pobliżu wszelkich akwenów, kilka z nich znajdowało się w okolicach znanych szwedzkich łowisk: Ivosjon, Silijan, Asnen, Asunden, szkiery Blekinge, szkiery Trosa. Jednak tak jak postanowiliśmy, szukaliśmy jakiejś nieznanej wody. Eliminując kolejne obiekty z powodu braku łódki bądź zbyt dalekiej odległości do wody padło na jezioro Kallsjon. Totalny brak informacji o tym miejscu oraz praktyczny brak jakichkolwiek zabudowań(google earth) jeszcze bardziej spotęgował w nas chęć wyjazdu w nieznane. W sobotę o 11 byliśmy już na miejscu, przekazanie kluczy do domku odbyło się poprzez wpisanie kodu do box’a 10x5 cm, skrzynka się otworzyła – kluczyk wypadł. Szwed pojawił się po dwóch dniach, sprawdził czy niczego nam nie brakuje, skasował kaucję za domek 750 SEK i tyle go widzieliśmy. Dosłownie. Nie przyjechał nawet na odjazd sprawdzić czy wszystko ok., telefonicznie wziął od nas numer konta żeby po odliczeniu zużytego prądu zwrócić nam pieniądze. Po tej zagrywce, już chyba nic mnie w tym kraju nie zaskoczy. Zaufanie do ludzi przechodzi wszelkie granice.
4 godziny po przyjeździe, po zmontowaniu sprzętu, zwodowaniu łodzi z 60 konnym silnikiem (o slipie można było pomarzyć), zainstalowaniu echosondy, silnika do drugiej szwedzkiej jednostki byliśmy gotowi do łowienia. Szybko okazało się, że wybór jeziora na chybił trafił jest owszem kręcący, ale również ryzykowny i wyjątkowo trudny(oczywiście mówię tutaj o jeziorach na temat których, nie ma po prostu ani grama jakiejkolwiek informacji). Okazało się bowiem, że nasze jezioro jest jakby wykopane na zamówienie, wszędzie ta sama głębokość – 1,9 metra. Żadnych górek, kantów, spadków, wypłaceń – trochę nam to podcięło skrzydła. Przez ponad półtorej godziny byliśmy bez dotyku, kolejne zmiany przynęt oraz metod łowienia nie przynosiły oczekiwanych rezultatów – studnia. Sytuację o 180 stopni zmienił jeden niewinny zaczep, wtedy okazało się, że „wystarczy” namierzyć stare zatopione drzewo bądź gałąź a worek z okoniami momentalnie się rozwiązywał. Niestety jak to zwykle w takich miejscach bywa ilość urwanych gum była wprost przerażająca. Wielkość łowionych ryb była uzależniona od wielkości przynęty, im większa tym większe garbusy, ale brania rzadsze. Czasami warto jednak było czekać, pięknie wybarwione 30-35cm okonie były w wyśmienitej formie. W końcu doczekaliśmy się również ryb większych, naprawdę gruby 37 centymetrowy garbus Jakubsona oraz mój nowy PB – 41 cm, były jedynymi rybami złowionymi w tych miejscach. Rozpracowanie okoni nie zajęło nam wiele czasu, w miejscach z podwodnymi przeszkodami było ich gęsto. Przyszedł czas na szczupaki, z tymi już tak łatwo nie poszło. Zero reakcji na Jerki, brak ryby w kapelonach, brak reakcji na większe przynęty było czymś z czym do tej pory w Szwecji się nie zetknęliśmy. Jedyne esoxy, które wyjechały z Kallsjon były przyłowami przy okoniowaniu. Gigantyczne nie były, ale prawie 80cm szczupak robiący świece na plecionce 0,06 do której nie jest przywiązany wolfram potrafi wędkarzowi podnieść tętno.
Po trzech dniach paproszenia na naszym płytkim akwenie, przyszedł czas na wyciągnięcie łódki i poszukanie ryb w innych zbiornikach. Przed wyjazdem na szczęście zabezpieczyliśmy się i wytypowaliśmy kilka innych jezior w pobliżu, tak żeby mieć jakąś alternatywę. Frissjon, Ljundholmsjon, Pelikroken i Valsjon nie były już co prawda tak dzikie i nieznane jak nasz pierwszy zbiornik, ale na pewno nie należały do jezior mocno eksploatowanych wędkarsko. O tym, że Szwedzi tam łowią i że są tam ładne ryby, mógł świadczyć fakt, że dało się do nich znaleźć w necie mapy batymetryczne, oraz informację gdzie można wykupić zezwolenie bądź wypożyczyć łódkę. Wykupienie tygodniowego zezwolenia na Ljundholmsjon oraz Pelikroken(są połączone) kosztowało nas 80SEK od głowy, łódka na jeden dzień 50 SEK. Co ciekawe obie rzeczy załatwia się na stacji Statoil a cała operacja trwa w porywach 5 minut…inna sprawa, że przy wydawaniu kluczyka do łódki nie biorą od człowieka żadnych danych, proszą tylko żeby go zwrócić. Jeziorka te jakoś specjalnie nas nie przekonały i nie okazały się szwedzkimi eldorado – spędzieliśmy nad nimi jeden dzień. Chociaż przed wyjazdem wyczytaliśmy, że w Ljundholmsjon pływają sandacze, a rekordowy pike-perch z tego akwenu ważył 17 funtów, to początkowo ciężko nam było w to uwierzyć, jezioro było wybitnie nie sandaczowe. W końcu jednak dobrnęliśmy do jednego krańca i tam znaleźliśmy piękne dno z kantami od 2,5 do 7 metrów. Po paru godzinach katowania wszelkich możliwych technik opadowych, ja zaliczyłem jedno silne kopnięcie, niestety spóźniłem się i na haku wyjąłem łuskę. Leszek natomiast przy samej łódce przegrał z sandaczem 70+.
Ostatnie dwa dni spędziliśmy na Valsjon. Zrezygnowaliśmy z łowienia na Frissjon, po rozmowach z gościem u którego chcieliśmy wykupić pozwolenia, okazało się, że też jest wędkarzem i zdecydowani polecił Valsjon. Okazów może na nim nie połowiliśmy, ale zdecydowanie jest to jezioro z ogromnym potencjałem. Ponownie zostaliśmy pokonani przez pogodę, wiatr był tak silny że jakiekolwiek łowienie z opadu praktycznie nie wchodziło w grę, nie mówiąc już o skutecznym zakotwiczeniu na środku jeziora gdzie namierzyliśmy wypłycenie z prawie 8 metrów na 2. Pomimo, że silny wiatr uniemożliwił nam skuteczne łowienie w bankowych miejscach udało nam się namierzyć ryby w płytkiej zatoce z obfitą roślinnością. Między 16 a 17 ostatniego dnia udało nam się z niej wyholować 13 wymiarowych esoxów, w przedziale 55-80. Działało wszystko: gumy na lekkich główkach, trociowe obrotówki oraz slidery 10. Istna orgia. Szkoda tylko że pogoda nie dała nam połowić tak jak chcieliśmy i że nasze wędkarskie safari tak szybko się skończyło.
Podsumowując był to wyjazd zupełnie inny od poprzednich siedmiu, ciężko powiedzieć czy lepszy – po prostu inny. Każda wyprawa do kraju trzech koron jest wyjątkowa i specyficzna, do tej pory wszystko mieliśmy „podane na tacy”, tylko wsiąść do łódki i łowić. Teraz sami załatwialiśmy zakwaterowanie, ubezpieczenie, prom, łódki, pozwolenia, mapy…oczywiście wiadomo, że już będąc w samej Szwecji musieliśmy poświęcić czas na załatwienie części tych spraw. Czas, który z pewności jadąc z biurem spędzilibyśmy na wodzie, jednak miało to wszystko swój niepowtarzalny urok i dało nam dodatkową satysfakcję. Postawiło również pod znakiem zapytania nasze kolejne wyjazdy z biurem podróży. Jeśli sami potrafimy znaleźć jezioro o którym Szwedzi w prospekcie piszą: „probably the best lake for perch fishing in southern Sweden” to po co polegać na kimś i przepłacać

Połamania kija!

 


4.3
Oceń
(40 głosów)

 

Nieznana Szwecja - opinie i komentarze

baloonstylebaloonstyle
0
Mam rodzinę w Skandynawii, każdy wędkuje i dobrze wiem że tam już nie jest tak pięknie jak kilka lat wstecz.Nie jest więcej Polaków jak to paskudnie ująłeś ( jakbyś się wstydził siebie i swoich ), tylko mnóstwo obcokrajówców z Litwy, Łotwy, Estonii.My przy nich jesteśmy bardzo kulturalnie wędkującym narodem.
Przyczyna jest prosta, wody robią się prze łowione, przyzwyczajone do przynęt a co za tym idzie wyniki robią się słabsze. do tego dodasz pogodę która opisałeś, że nie dopisała i mamy marne wyniki.
Nadal pozostaje za promocja Polskich łowisk, wydaje mi się , że u Nas jest jeszcze sporo do odkrycia.
Pozdrawiam

(2011-10-13 10:35)
u?ytkownik2103u?ytkownik2103
0
I dlatego teraz tutaj mieszkam i wedkuje. Szwedzi cenia sobie uczciwosc i zaufanie. Mozna spokojnie wedkowac i nie nalezyc do zadnych zwiazkow wedkarskich ktore obciazaja niepotrzebnie wedkazy. (2011-10-13 18:07)
lucjan50lucjan50
0

Witam

Dawno tu nie zagladałem.

Ciekawy i obszerny tekst. W Szwecji byłem w zeszłym roku. Był to mój pierwszy wyjazd do tego kraju. Od razu z żoną i przyjaciółmi zdecydowalismy że sami poszukamy miejsce na wypoczynek. Tak jak kolega pisze nie mielismy zadnego problemu ze znalezieniem ofert, a raczej mielismy problem z ich nadmiarem.

Po doswiadczeniech na moich śląskich łowiskach, gdzie podczas wedkowania obok mojej "miejscówki" co 10 min przechodzi kolejny spiningista, a co pół godziny kolejny wedkarz z zapytaniem czy bedę tu siedział do wieczora, myslałem że trafiłem do wedkarskiego raju.

Juz nie chodzi o ryby, ale o to że na łowisku wielkości 2-3 zalewów goczałkowickich przez 8 dni wedkowania spotkalismy tylko 2 razy łódkę i to z polskimi wedkarzami.

Jeszcze jedno nie do pomyslenia nad polskimi wodami, nie znalezliśmy ani jednego ale to dosłownie ani jednego ŚMIECIA. Szok.

Jedno jest pewne w Szwecji bedzie tak dopóki nie dotrze tam turystyka masowa w naszym wydaniu.

I oby tak było jak najdłużej.

Pozdrawiam    

(2011-10-14 21:37)
TomekooTomekoo
0
Z tego co mi wiadomo to na Ebro też jest ostro wytrzebione pogłowie sumów za sprawą obco krajowców i to jak pisze kolega wcale nie przez Polaków.Jest wiele różnych narodowości którzy lepiej cenią sobie mięso rybek i przeznaczają je na handel.No i fakt że jak wszędzie woda staje się "przebłyszczona" ale co ja będę powielał opinie;)
zostawiam +5! Pozdrawiam Tomek;) (2011-10-17 10:08)
malczmalcz
0

Koledzy, nie taki był mój zamysł:) Nie wstydzę się siebie i swoich, tylko czasmi wstydzę się za Polaków którzy nie znają umiaru w pakowaniu szczupaków do lodówek turystycznych. Nie wątpię, że inni też tak robią, ale tego nie widziałem. Zresztą "innych" też za dużo nie widziałem, przez 7 lat pływania po różnych szwedzkich wodach raz spotkałem Węgrów - na Gamlebyviken. Dzięki za komentarze, opinie i zdrową dyskusję.

 

Pozdrawiam!

(2011-10-17 12:06)
Irlandia WedkarstwoIrlandia Wedkarstwo
0
Gratuluje zacięcia i świetnych wypraw, nawet najlepsze wody nie zawsze są dla nas hojne. Ale przecież chodzi również o to żeby się świetnie bawić i przeżywać przygodę. Jeśli kiedyś chcielibyście zmienić okolice to zapraszam do Irlandii.
(2011-10-18 00:35)
kopciukopciu
0
ŁADNY I WYCZERPUJĄCY OPIS PIONA AŻ SIĘ PATRZY ,W SZWECJI TEŻ RYBY MAJĄ MÓZGI I JAK WISIAŁ NA HAKU PARĘ RAZY TO CO SIĘ DZIWIĆ ŻE NIE CHCĄ BRAĆ .A CO DO ELBRO RZEKA ZBYTNIO WYREKLAMOWANA I CAŁA EUROPA JEŻDZIŁA TAM NA SUMY ,I WIELE NIE WRÓCIŁO SPOWROTEM DO WODY WIELE TRAFIŁO DO LODÓWEK TURYSTYCZNYCH JAK WSPOMNIAŁ KOLEGA WYŻEJ NAPISAŁ .POWODZENIA (2011-10-19 22:55)

skomentuj ten artykuł