Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło

/ 4 komentarzy / 6 zdjęć


Już trzeci dzień urlopu a ja jeszcze nie byłem na rybach, koniecznie trzeba to zmienić. Wyruszyliśmy z młodym o piątej. Tym razem tylko my dwaj, sąsiad szanowny tatuś młodego ciężko pracuje na chleb, ale co tam, może we dwóch damy radę. Jedziemy na tzw. ,,kominy’’, łowisko na wprost Elektrowni Kozienice. Z relacji innych wędkarzy wiemy, że w weekendy jest tam jak w supermarkecie. Wędkarz od wędkarza na łokcie i do tego bardzo trudny dojazd. To nie nasz klimat, omijamy więc tę miejscówkę z daleka. Liczymy jednak, że w środku tygodnia będzie można posiedzieć tam spokojnie. Od Maciejowic jedziemy w gęstej mgle, po dotarciu nad wodę (nie miejscówkę) okazuje się, że poziom wody podniósł się znacznie, Wisła zaczyna wylewać. Jak zobaczyłem drogę którą przyjdzie mi jechać, odechciało mi się nowej miejscówki. Zaraz na początku głęboki piach i doły + bardzo gęsta mgła. Przypomniało mi się jak na Ostrowie, 1,5h wyciągaliśmy samochód z mniejszego piachu. Żadnych powtórek, tym razem jesteśmy przecież tylko we dwóch, ruszamy na kwadraty (Po południu dowiedzieliśmy się o wycieku mazutu w elektrowni). 

Przewidujemy, że co prawda główki są pewnie zalane, ale z brzegu można łapać spokojnie. Na miejscu woda weryfikuje nasze plany, główki całkowicie zniknęły pod wodą, przypomniał nam się nasz weekendowy wypad i ucieczka z główki. Na jednej z miejscówek z wysokim brzegiem szacujemy przybór na jakieś minimum 2,5m, jeszcze z pół metra i droga będzie zalana. Do tego silny nurt i płynące gałęzie a nawet małe drzewa. Totalna załamka, samopoczucie spada do zera, na szczęście mamy jeszcze łowisko ostatniej szansy, jezioro ,,Podzamcze’’. Tam też wyruszamy. Na ,,Podzamczu’’, wędkarzy niewielu, liczeni na palcach jednej ręki. Tym razem zrezygnowaliśmy z wędrówki na nasza ulubioną miejscówkę tylko rozkładamy sprzęt zaraz przy głównej drodze. Jak się później okazało był to strzał w 10, przynajmniej w moim przypadku. Zarzuciliśmy po jednej gruntówce i dodatkowo po spławiku. Woda przed nami aż się gotuje, rzadko widujemy tyle spławiającej się ryby na raz, kapitalny widok. Długo nie musiałem czekać na pierwsze branie, na dźwięk dzwonka, szybkie zacięcie, opór, nawet troszkę żyłka odjechała na hamulcu, pomyślałem przez chwilę ,,ryba życia’’, ale później bez większych problemów wycholowałem leszcza 44cm. Samopoczucie rośnie do ,,5’’, dobry początek, jeszcze tylko fotka i znów zasiadam w fotelu. Spławiki dostojnie kołyszą się na wodzie i ani myślą wskazać brania. Duży grunt, mały, białe, czerwone, kanapki (kukurydzy nie zabieraliśmy, w końcu mieliśmy siedzieć nad Wisłą),i …………………. nic. 

Po chwili dzwonki na feederze ogłaszają alarm, jest następny leszcz, tym razem mniejszy., samopoczucie ,,7’’. Jeszcze dobrze się nie rozsiadłem po zarzuceniu a tu kolejny alarm, mam kolejnego leszcza, moje samopoczucie osiąga ,,9’’. Gorzej z młodym, przy jego wędkach można usnąć, ale pocieszam go że zaraz i u niego zaczną się atrakcje. Słońce zaczyna coraz bardziej przygrzewać, umawiamy się że nie siedzimy dłużej niż do 11, mamy jeszcze sporo spraw do ogarnięcia przed planowanym na cały weekend wypadem z całymi rodzinami + zaprzyjaźnieni członkowie naszego klubu. Zaczynamy się nudzić, nawet u mnie cisza, pomyślałem sobie że już po braniach. W ten upał widać ryby wolą chodzić po wodzie niż pływać przy dnie w poszukiwaniu posiłku, na powierzchni wody w najlepsze trwa przedstawienie. Po dłuższej przerwie widzę sympatyczne dygotanie szczytówki, zacinam, jest ładny karaś, moje samopoczucie osiąga ,,10’’, to lubię. Wreszcie zapowiada się powrót z tarczą, co mi się ostatnio nie zdarza zbyt często, a młody? Młody charakterny jest, pewnie jeszcze nie raz nam pokarze jak się ryby łapie. Dziś ja lepiej trafiłem z miejscówką, bywa, na szczęście dla mnie. Wybiła 11, trzeba wracać do domu i zająć się planowaniem weekendowej wyprawy, a będzie to trudne z punktu widzenia logistyki, nie wiem jak my to ogarniemy:
dorośli faceci - sztuk 4,
żony (dorosłych facetów) - sztuk 3, jedna niestety nie może nam towarzyszyć ,
dzieci typu nastolatek - szt. 6 (w tym nasz młody)
4 latek, nasz ulubieniec – sztuk 1
Sprzęt biwakowy i wędkarski
Żeby to wszystko zabrać potrzebny będzie chyba TIR.


Miejsce mamy. To położone na końcu świata starorzecze Wisły, nie chcemy taką ekipą przeszkadzać innym, a miejscówka ta ma to do siebie że nie dosyć że nie jest zbyt atrakcyjna wędkarsko, to jeszcze miejscówki oddalone są od siebie po kilkadziesiąt metrów. Więc chyba będzie ‘ok. Ryba dominująca to koluch (sumik karłowaty), ale to nie wędkowanie będzie tym razem ideą wyjazdu a spędzenie trochę czasu nad wodą z rodzinami. Zobaczą jak wyglądają nasze wędkarskie wyprawy. A że ferajna fantazję ma, to nie zdziwił bym się, gdyby wieczorkiem nasi koledzy nie sączyli whisky ,,z lodem’’ przy ognisku. W ubiegłym roku na pierwszym takim wypadzie (bez żon) większość wędkarzy siedziała u nas, było wesoło ale grzecznie, ale co tam, raz w roku przyda się taka odskocznia. W sumie to przesympatyczne, niegroźne towarzystwo. Nie możemy się już doczekać.
Pozdrawiam
połamania

 


5
Oceń
(13 głosów)

 

Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - opinie i komentarze

rysiek38rysiek38
0
do pełni szczęścia na takim wypadzie brakowalo by mi tylko jurajskich prażonek z żeliwnego kociołka i gitarki na noc przy ognisku a z trunków to jak dla mnie wystarczy chmiel :-) P.S.Tira wykopałbym choćby z pod ziemi byle ekipa nienawaliła :-) (2014-07-21 22:26)
krisbeerkrisbeer
0
wypad był udany, ekipa dopisała, był chmiel i inne napoje bogów, tylko kociołek został w domu :-) (2014-07-22 07:59)
rysiek38rysiek38
0
Czyli wypadzik jak na mój gust udany w pełni ,szkoda tylko że w moim przypadku zdarza sie to tak rzadko ale z drugiej strony patrząc jakby było o to tak łatwo i czesto to pewnie takie wypady utraciłyby swoisty urok (2014-07-23 18:38)
barrakuda81barrakuda81
0
Właśnie z takich powodów czasem żałuję że prawie nie łowię stacjonarnie:-)Dobra ekipa plus dobry klimat i rybki są tylko dodatkiem.Pozdrawiam. (2014-07-29 21:49)

skomentuj ten artykuł