Lekcja pokory

/ 1 komentarzy / 9 zdjęć


Planujemy kolejny wyjazd nad Wisłę, jednak nasze plany na bieżąco weryfikuje prognoza pogody. Teoretycznie czeka nas mokry weekend, panuje więc prawdziwa huśtawka nastrojów. Jedziemy, nie jedziemy, mamy dylemat, ryby na mokro czy mecz o trzecie miejsce w domu przed telewizorem. W piątek zapada decyzja, ze względu na pogodę zostajemy w domu.
W sobotni poranek moi wędkarscy kompani odwiedzają mnie z informacją że nieomylna aplikacja pogodowa pokazuje że opady tylko do 18 warto więc zaryzykować. Ponieważ sąsiad i jego aplikacja ostatnio maja 100% sprawdzalność, decyzja może być tylko jedna ,………… jedziemy. Cały dzień leje, w deszczu pakowanie, ale powtarzamy jak mantrę ,,tylko do 18’’. W drodze na łowisko kombinujemy czy ktoś będzie nad wodą, pada przecież już od kilku dni. Może kilku zapaleńców się znajdzie ale z miejscówką nie powinno być problemów. To co zastaliśmy nad wodą, to widok do którego zaczynamy się powoli przyzwyczajać, ,,ludziów jak mrówków’’, parasole, namioty, całe rodziny. Na lepszej stronie łowiska, miejscówek brak, ruszamy w lewo na zamknięty kwadrat. Jest szansa że połapiemy z zewnętrznej główki. Jest miejscówka, wypakowaliśmy sprzęt, zestawy wylądowały w wodzie. Długo nie musiałem czekać na pierwsze branie, jest całkiem ładny krąp. Wyobraźnia uruchomiona, mamy nadzieję że będzie to udany wypad, gdyby nie jedno małe ale….. Mamy świadomość wysokiej wody na Wiśle i kolejnej fali która powoli będzie nadchodziła. Przed wyjazdem dowiedzieliśmy się że przybór wody ma wynieść około 15cm, cóż to jest 15cm. Na początku fotel miałem ustawiony około 1m od lustra wody, ale już gdzieś po godzinie fotel musiałem ustawić wyżej. Wstawiam pierwszą sondę poziomu wody, czyli patyk na krawędzi lustra wody. 

Cały czas trwa rozmowa co będzie jeżeli woda dalej będzie się podnosić? Plan mamy taki, do brzegu jest kilkadziesiąt metrów, około 30 min potrzebne jest na przeniesienie sprzętu na brzeg, decyzję o opuszczeniu główki musimy podjąć jeszcze przed zapadnięciem mroku, ale w głowach cały czas te 15cm. Gdzieś po około godzinie już druga sonda zniknęła pod wodą, która przybierała w szybkim tempie. Zrobiliśmy kolację, po posiłku młody poszedł po coś do samochodu, gdy wrócił powiedział że nie chce nas straszyć ale za chwilę nie będzie już wejścia na główkę. Szybko ruszyliśmy sprawdzić jak sprawa wygląda. Kamieniste wejście na główkę położone było niżej, prąd w tym miejscu bardziej wypłukał podłoże. Robiło się nie wesoło, wrzuciliśmy kilka kamieni tak by można było jeszcze przejść sucha stopą i wzięliśmy się do pakowania obozu. Przed nami kilka kursów z dobytkiem. Za pierwszym razem poszło sprawnie, ale już drugi poszedł gorzej. Woda przybierała, do tego wejście na stromy brzeg po błotnistej ścieżce stanowił nie lada wyzwanie. Podeszwy butów uwalane błotkiem, chodzenie po czubkach spiczastych, chybotliwych kamieni, pospiech i zapadające ciemności, nie muszę chyba kolegom tłumaczyć co to za atrakcje. Nie obyło się również bez wywrotek. Na szczęście po 30 minutach przetransportowaliśmy wszystko na brzeg. Zmęczeni, spoceni, ale szczęśliwi że jesteśmy już bezpieczni, rozbiliśmy kolejny obóz, tym razem przy samochodzie. 

Była godzina 22:30, już bez kombinowania zarzuciliśmy wędki na wprost samochodu, tak dla zasady nawet nie spodziewając się brań. Po krótkim odpoczynku poszliśmy sprawdzić poziom wody. W tym momencie woda już przelewała się swobodnie przez wejście na główkę, zdążyliśmy w ostatniej chwil, uff prawdziwa ulga, mogło być naprawdę nie wesoło. Młody swoim nowym zwyczajem gdzieś tak o 23 poszedł spać, a my z sąsiadem, zasiedliśmy dostojnie pod parasolem. Oczy kleiły mi się niemiłosiernie ale mała kawa powinna temu zaradzić. Rzeczywiście po kawie trochę się ożywiliśmy, a że co chwila słychać było dzwonki to na nudę nie narzekaliśmy. Łapaliśmy z wysokiego brzegu wiec asekurowaliśmy się wzajemnie przy każdym holu czy przerzucaniu. Rybą niestety nie mogliśmy się pochwalić, zapinały się jedynie małe leszcze wielkości żywców. Od czasu do czasu zrywał się wiatr ale dzięki bokom parasola był nam niestraszny. Gdy tak siedzieliśmy naszła nas refleksja że woda to jednak żywioł i nasza zasiadka mogła naprawdę się źle skończyć. Nie chodzi tu o utratę życia czy cos w tym stylu ale dosłownie chwila nieuwagi i mogliśmy zostać na główce na noc i rano musieli byśmy wzywać pomocy. Normalnie regularni rozbitkowie, bohaterowie lokalnej prasy. Woda podnosiła się w straszliwym tempie, rano w miejscu wejścia na główkę, płynęła już 10 metrowa rzeka. Sprawdzaliśmy co prawda przybór wody na bieżąco, ale zapomnieliśmy całkowicie o tym że wejście stanowi najniższy punkt i jako pierwsze zostanie zalane. Gdyby nie młody który poszedł do samochodu ………. No cóż tym razem mieliśmy farta i mam nadzieję, ba jestem pewien że wyciągniemy właściwe wnioski, zwłaszcza ja. Mistrz planowania, przewidujący nieprzewidywalne, wyposażony na każde warunki, i co? Okazało się że muszę się jeszcze dużo uczyć zwłaszcza gdy obcujemy bardzo często z jednym z żywiołów. Tym razem się udało, ale lekcje pokory dostaliśmy, gdzie te przewidywane 15cm przyboru jeżeli naszym zdaniem woda mogła podnieść się tak pomiędzy 0,5 a 1m, a w przypadku główki to już dużo. Na szczęście aura zrekompensowała nam to wstępne niepowodzenie. Noc była przepiękna, pomimo pełnego zachmurzenia było dość widno, poruszaliśmy się swobodnie, latarki odpalaliśmy tylko przy ściąganiu wędek. Po godzinie 3 chmury odpłynęły a na niebie pojawił się łysy w pełnej krasie i wspaniała gra kolorów na niebie, przepiękny widok. Szykował się równie piękny poranek. Nad ranem zaczęły zapinać się uklejki, a później nieletnie okonie i jeden około 30cm leszcz. Poranek w pełnym słońcu, leniwie krzątaliśmy się przy wędkach, ja zabrałem się za pakowanie swoich bambetli i nagle, ………………. wędka sąsiada oszalała, takiego brania to ja jeszcze nie widziałem, wędka gięła się jak oszalała, dzwonki brzmiały jak pewien znajomy dzwon ,,Zygmunt’’ mu chyba na imię. Sąsiad który oddalił się na kilkadziesiąt metrów biegł niczym Usain Bolt po rekord na 100m, tyle że na mecie zamiast ryby życia znalazł naszego młodego, który leżąc w trawie poruszał jego wędką. Mina sąsiada bezcenna, następny rekord ustanowił młody uciekając przed tatusiem. To był już ostatni akcent naszej jak się okazało ,,edukacyjnej’’ wyprawy. Pakowanie i do domu, co prawda bez ryb ale z lekcją życia i pokory.
Pozdrawiam
Połamania

 


5
Oceń
(18 głosów)

 

Lekcja pokory - opinie i komentarze

rysiek38rysiek38
0
Oj dobre to było ,co prawda rzeka to dla mnie wyjątek ale też przeżyłem chwilę grozy na łodzi kilkaset metrów od brzegu na jeziorku podczas nagłej,nocnej burzy z gradem (2014-07-19 14:45)

skomentuj ten artykuł